dziadix

joined 2 years ago
[–] dziadix@szmer.info 4 points 9 months ago (1 children)

Bezpośrednio po zdarzeniu pojawił się już tu taki wątek jak próba dyskusji o tym, czy mogłyby być anarchistyczne mechanizmy przeciwdziałania / naprawiania niesprawiedliwości i przemocy wewnątrz ruchu: https://szmer.info/post/13479 Ale z tego co widzę przez te 2 lata nieduża liczba postaci zainteresowanych tematem nie zwiększyła jakoś drastycznie. Napisałem tam parę zdań wypocin na temat jakiejś koncepcji przeciwdziałania eskalacjom. Wydaje mi się to raczej aktualne. Ogólnie wydaje mi się (poprawcie mnie jesli mylę) sytuacja wokół konfliktu nie zmieniła przez 2 lata istotnie, jest w stagnacji. Ale wraz z pojawieniem Zaczynu i jakiejś tam rotacji osób w ruchu mam wrażenie, że konflikt ulega pewnemu rozmyciu. Uważam chyba, że to dobrze i choć nie jestem tu symetrystą i niebyłem od 2 lat na syrenie ani przychodni to kierunek normalizacji wydaje mi się obecnie chyba najsensowniejszy. Żeby nie okazało za ileś lat, że skończyliśmy jak obóz postsolidarnościowy i w np. 2021 roku najważniejszą osią sporu ideowego w pańswie polska jest to kto poparł rząd Olszewskiego, a kto nie… Świat i punkty odniesienia idą naprzód.

[–] dziadix@szmer.info 1 points 10 months ago (1 children)

Piosenka wymyślona, propagowana i zagrana przez osoby wogóle nie związane z kolektywem i bez żadnej konsultacji. Nie żebym to za jakiś wielki skandal uważał, ale taka ciekawostka.

[–] dziadix@szmer.info 0 points 2 years ago (4 children)

Z racji umiarkowanej technofobii nie piszę zwykle wypocin w internetach, ale może czasem warto. Krótka diagnoza i pomysł na strukturalne nie dopuszczanie do takiego drmatycznej żenady na przyszłość.

Znam dobrze i ze środka ruch skłoterski w Warszawie przez ostatnie 15 lat, jestem mniejwięcej zorientowany w konflikcie przez ostatnie miesiące, rozmawiałem z postaciami z obydwu stron i widzę to nastepująco. Konflikt przebiega po zbliżonej linii co konflikt wewnętrzny na przychodni sprzed około 4 lat. Do obecnej eskalacji doprowadziło parę czynników, a bezpośrednio dualizm prawny w kolektywie Syrena nasilający się od co najmniej pół roku. Jeśli część mieszkańców uważa, że decyzje z jakiegoś spotkania są wiążące, a część uważa, że z innego to każda strona ma silne argumenty, które się do siebie nie odnoszą. Proces naprawczy z mediatorką o tyle nic nie dał, że jego postanowienia też były różnie interpretowane - chodzi na przykład o umowę o nie zatwierdzanie nowych mieszkańców do czasu załagodzenia sytuacji. Ten podział dobrze wpasował się na grunt głębszego podziału kulturowo-społecznego. Dla duzej części strony "syrenowej" kluczowy jest sztywny kurs wedle antyauturytarnego queerowo-feministyczno-wkluczającego dyskursu. Problem polega na tym, że bardzo szybko proces "wkluczania" prowadzi do wykluczania osób, które nie nadążają za nowoczesnym lewackim żargonem. Problem ten obserwuję z resztą od początku syreny. Porozumienie z kimś kto nie jest na bieżąco z używaniem zaimków i końcówek staje się na starcie naznaczone oskarżeniami. Pojawiające się w którymś z oświadczeń alarmistyczne "W tej chwili na Syrenie nie ma żadnych osób queer!" jest nie zrozumiałym problemem dla 99,5 proc. społeczeństwa i dobrze ilustruje odklejenie niektórych osób od języka i perspektywy większości osób. Dominującej w tej sytuacji części strony "przychodniowej" ideologiczna czystość nie interesuje. Duża część to imigranci zza wschodniej granicy strefy Schengen, dla których kluczwy jest solidarność załogi i dość powierzchownie pojęty antyfaszyzm. Jak ktoś słabo zna polski to niekoniecznie interesuje się bardzo kontekstem politycznym ruchu, tym czy napiszą o skłotersach na "wPolityce", jakie ma to konsekwencje dla ruchu anarcistycznego w polsce i jak się to odnosi do jego historii. Z tego co się orientuję nikła część obecnych mieszkańców przychodni zdaje sobie sprawę z kampani w obronie Elby sprzed 10 lat i mobilizacji, dzięki której udało się Przychodnię utrzymać. Natomiast solidarność i determinacja w utrzymaniu miejsca do mieszkania często jest wieksza niz w przypadku osób, które maja w polsce rodzinę, przyjaciół i ogólnie większe zabezpieczenie społeczne. Szkoda, że na masakrycznej eskalacji ucierpiały też osoby sensowne, które chcąc nie chcąc, mieszkając na miejscu musiały się opowiedzieć po którejś ze stron w jakimś stopniu. Zarazem myślę, że gdyby w anarchistycznych społecznościach było większe zróżnicowanie wiekowe, to tonowałoby to nastroje. Uważam, że społeczność praktycznie bez dzieci i osób starszych, złożona głównie z osób 20-40 znacznie łatwiej popada w konflikty i generuje nadmiar osób, które mają mało do stracenia. Ale to temat na osobny tekst. Natomiast dla rozwiązywania/zapobiegania takim sytuacjom na przyszłość kluczowe jest pozostawienie płaszczyzny porozumienia zrozumiałej dla osób z różną perspektywą. Ciśnięcie, że każdy kto używa nie odpowiedniego języka jest już nie wystarczająco anarchistyczny, czy wręcz przemocowy błyskawicznie prowadzi do trwałych rozdźwięków pokoleniowych i kulturowych. Nie rozumiem natomiast, czemu Rozbrat tak jednostronnie poparł jedną z frakcji, nie rozmawiając wcześniej, z tego co wiem z drugą. W ten sposób ważny ośrodek ruchu legitymizuje używanie argumentu siłowej dominacji wobec słabszych, a to jednak niedopuszczalne. Z drugiej strony np. ADA nie zrobiła za bardzo nic, choć były wcześniej takie prośby i spotkania. I tu przejdę do tego jak wyobrażam sobie model rozwiązywania takich sytuacji na przyszłość.

Proces naprawczy z mediatorem/ką jest spoko, o ile jest jakiś sposób egzekwowania jego postanowień. Wtrącanie się innych kolektywów ma sens jeśli służy deeskalacji, a nie pogłębianiu polaryzacji, poprzez popieranie którejś ze stron. Ostatecznie jedyne nieprzemocowe rozwiązanie to takie, które pozwala obydwu stroną rozejść się zachowujac twarz i w poczuciu, że nie straciły wszystkiego, a to co dla nich najważniejsze udało się utrzymać. Funkcjonują w różnych społecznościach sądy polubowne. Tylko wtedy musi też być twór do którego zaufanie maja obydwie strony konfliktu. Jeśli znów strony konfliktu respektują inne postanowienia, to szybko może dojść do pogłębienia polaryzacji, oczywistem przykładem jest aktualne państwo polska. Wyobrażam sobie, że utworzenie organu, który będzie odgórnym "anarchistycznym sądem koleżeńskim" natychmiast doprowadzi do sytuacji, że część powstających kolektywów od razu będzie miało zrozumiale negatywne nastawianie do takich prezesów i decyzja kto by miał to być może być bardzo trudna. Wyobrażam sobie natomiast taki model, że anarchistyczne kolektywy tworzą jakąś federację, do której można się zwrócić jeśli konensualne rozwiązanie konfliktu wewnątrz grupy okazuje niemożliwe. Mediatorów/sędziny musiałyby wybrać strony konfliktu spośród osób z zewnątrz kolektywu, ale związanych, z ruchu, znajomych, które będą do zaakceptowania dla obydwu stron. W wypadku tego konkretnie konfliktu uważam, że takie osoby by się znalazły. W ten sposób rolą federacji nie byłoby debatowanie nad rozwiązaniem, czy wyznaczanie sędziów, tylko wymuszenie odpowiedzialności za decyzje wypracowane w procesie naprawczym. Przystepując do takiej federacji grupa zgadza się na to, że cały ruch może w skrajnych wypadkach i według określonych procedur ingerować w wewnętrzne sprawy, zwłaszcza, jeśli pojawia się zagrożenie zdrowia (jak w tym wypadku) lub ryzyko kompletnej kompromitacji całego ruchu (jak w tym wypadku). Za to dla danego kolektywu/społeczności korzyścią byłoby to, że w wypadku zagrożenia zewnętrznego (policja, naziole, jacyś kibole, zmasowany atak medialny) zawsze stajemy się wspieramy. To po części pomogłoby unikąc dylematów, które wszyscy miewamy, że potem trzeba nadstawiać karku za jakiś projekt, który w sumie uważamy za pogrążony w rozkładzie i nie mieliśmy na to żadnego wpływu, ale niby solidarność wymaga. Oczywiście wszelkie decyzje takiego zrzeszenia kolektywów byłyby podejmowane na zasadzie konsensualnego spotkania emisariuszy poszczególnych społeczności. Spotkania mogłyby odbywać bardzo rzadko, żeby nie drenować czasu i sił osób. Unikałbym też wspólnych deklaracji ideowych - dyskusja nad niuansami i akcentami może pochłonąć dowolną ilość czasu i uwagi, a podstawą ma być szybkie wsparcie przy zagrożeniu zewnętrznym i możliwość pomocy i egzekwowania rozwiązań, przy wewnętrznych impasach. Zdaje sobie sprawę, że używane tu przeze mnie słowo ""federacja" anarchistyczna" występuje w polsce, tylko tak wyszło, że oznacza coś jakby co innego niz tu przedstawiam. Jest to jakby określenie z jednej strony na silną, długo działającą i nieco imperialstyczną instytucję w poznaniu, a z drugiej na nie za duże i posiadające umiarkowany wpływ na czyjąkolwiek rzeczywistość organizacje w różnych miastach. Wiem też, że przedstawiony pomysł jakoś tam pokrywa z kierunkiem bukczinowskim, ale sama nazwa nie wydaje mi się najważniejsza.

Kurwa, miało być krótko, a wyszedł jakiś artykuł. Trudno, sytuacja wynikła naprawdę chujowa, może ktoś to przeczyta. A może gdzieś go warto jeszcze podkleić lub jakiś fragment? Tylko bez tego akapitu wtedy. Nie wiem, ja tam się nie znam. Houk.